środa, 24 grudnia 2014

Woodstock 2014 - pojechaliśmy i wróciliśmy Cz3 - Wracamy

W niedzielę, niemal tydzień po naszym przyjeździe zaczeliśmy szykować się do powrotu.
Zwarzywszy na narastający upał postanowiliśmy ewakułować sie o godz 11.

Po spakowaniu wszystkich gratów jakie zamierzaliśmy zabrać oraz wyrzuceniu wszystkiego co na polu woodstockowym dożyło swoich dni byliśmy gotowi do drogi.
Patrząc jednak na drogi wewnątrz festiwalowe, wyjazd z miejsca gdzie byliśmy poza teren przystanku trwała z powodu korków około 3h.
Cóż, nie zamierzaliśmy się piec w aucie tyle czasu mając duże koła i konkretny prześwit.
Szybki rekonesans z Olą i postanowiliśmy - 200m w poprzek pola a potem 10m spadek o nachyleniu 45-50 stopni i dotrzemy do kamienistej drogi która w teorii ma nas wyprowadzić poza teren.

Widok twarzy pełnej zawiści u kierowców stojących w korku w każdej podobnej sytuacji napawa mnie przekonaniem ze dobrze iż kupiliśmy nasz kiosk na kółkach.

Po wydostaniu się z przystanku oczywiście utknęliśmy w zakorkowanym Kostrzyniu, poinstruowani przez Policję musieliśmy uciekać z głównego szlaku, przez chwilę był nawet plan aby przeskoczyć prze Odrę i niemiecką stroną objechać korki.

Szukając objazdu do mostu okazało sie ze ponownie nie wiemy tak naprawdę gdzie jesteśmy wiec zatrzymawszy sie na jakimś podjeździe szukaliśmy w atlasie drogi wyjazdowej z miasta.
Podszedł do nas właściciel posesji który pokierował nas na najkrótszą drogę poza miasto wspominając przy okazji o zalanej kopalni żwiru obok której bedziemy przejeżdżać.
Kopalni o której myśleliśmy żeby odwiedzić tylko nie wiedzieliśmy gdzie dokładnie jest.

I tak pojawił sie pierwszy przystanek na naszej trasie.
https://www.google.pl/maps/@52.6367967,14.5559054,349m/data=!3m1!1e3

Po 2 godzinnej kompieli przyszła pora na posiłek przed drogą.
I tu po raz kolejny przydała się kuchenka Kovea i fakt ze zabraliśmy o wiele za dużo jedzenia :)








Reszta drogi przebiegała w miarę spokojnie i monotonnie. Staraliśmy się na trasie zatrzymywać koło każdego auta na "awaryjnych" lub wyglądającego na uszkodzone.
Temperatura ponad 30 stopni w cieniu nie oszczędza, szczególnie tych nieprzygotowanych na dłuższy postój.

I tak w myśl zasady ze gabaryt zobowiązuje zatrzymaliśmy się kilka razy w tym poratowaliśmy butelką wody ekipę która miała stłuczkę w środku "niczego" i musiała czekać na samochód zastępczy i lawetę jeszcze kilka godzin.

Pierwszy na tej trasie powód zapięcia 4x4 pojawił sie po około 2h jazdy kiedy na trasie spotkaliśmy kilometrowy korek. Dzieki CB dowiedzieliśmy sie ze nastąpił tragiczny wypadek i droga zablokowana jest ogromnym drzewem na bardzo długi czas.
Po szybkiej rozmowie z "lokalesami" ustaliliśmy drogę przez las, a że było po bardzo poważnej nawałnicy bez 4x4 było by ciężko. Za nami poleciało kilka osobówek ale przy każdej większej kałuży ich światła stopniowo nikły w moich lusterkach.

Dzięki objechaniu wypadku straciliśmy jakąś godzinę od planowanego czasu ale zyskaliśmy jakies 6-8h postoju.
Gdy opuszczaliśmy las, poprzez CB wiedzieliśmy już że korek ma 15km a droga dalej jest nie przejezdna.

Następny przystanek to poszukiwanie jedzenia, najlepiej kebab lub pizza.
Jak wiadomo na tym etapie wypraw fundusze zaczynają sie wyczerpywać i podobnie było z nasza 4ką.

Po napotkaniu na trasie wioskowej/miejskiej mini pizzeri porządnie sie najedliśmy po czym już przy zachodzącym słońcu ruszyliśmy dalej a przed nami jeszcze więcej jak połowa drogi.

Trasa nocna mocno dawała się we znaki, pobyt na przystanku i parę godzin w wodzie, znacznie zmniejszył moje możliwości prowadzenia. Wiedzieliśmy ze na jedno podejście tej trasy nie zrobimy tym razem i trzeba będzie szukać noclegu.
Ceny niestety nie zachęcały, każdy napotkany po drodze motel, a było ich bardzo ... mało, porażał cenami.
Dopiero pod Koninem z pomocą CB udało sie namierzyć nocleg.
Motel/Hotel Majorka w cenie 140zł zaoferował nam 4 łóżka i własną łazienkę z ciepłą wodą.
Czego więcej chcieć po 12h od wyjazdu z Kostrzynia i 5 dnich na polu namiotowym.

Bardzo długa relaksacyjna kompiel i jeszcze bardziej relaksujący sen trwał w moim przypadku 11h.
Wstaliśmy o 12 i wyglądaliśmy mniej-więcej tak:





Kawa i ruszamy. To już ostatnia prosta.
W Koninie poszukiwania ... lidla, co by przedłużyć Wodstockowe wspomnienia i oczywiście zjeść śniadanie.

Dalej droga już bez przeszkód i ciekawostek.

W poniedziałek popołudniu byliśmy znów w Radomiu.
Kasie i Adriana pooddawaliśmy rodzicom po czym razem z robalem wróciliśmy do domu.
Odpoczywać i wspominać.


W telegraficznym skrócie:
Pajero I LWB z 90r
610km Radom - Kostrzyń
+1200km łącznie
31" AT nabite do 3atm
16l LPG na 100km
4 os i 200kg bagażu

Koszty:
... ogromne
Wspomnienia
... bezcenne



czwartek, 11 grudnia 2014

Woodstock 2014 - pojechaliśmy i wróciliśmy Cz2 - Dojechaliśmy

W poprzedniej części opisałem naszą drogę na Przystanek Woodstock 2014.
W tym odcinku opisze jak to wyglądało mniej wiecej będąc tam.


A wiec, jesteśmy. Parkujemy na górce przed godz 6 rano.
Byłem szczerze zmęczony gdyż trasę podzieliliśmy na 3 przystanki po 10-20min i jeden kawałek około 80km kiedy prowadziła Ola a ja otrzymawszy mape od razu nas zgubiłem.
Trzeba oddać Cesarzowi co Cesarskie, do pilotowania sie kompletnie nie nadaje, to zdecydowanie domena Oli.

Przybywszy na miejsce zadania zostały podzielone: ja poszedłem spać do hamaka a Ola z ekipą grodziły teren coby zagwarantować tym co przyjadą pociągiem miejsce do rozbicia namiotów.
Oczywiście nie pospałem za długo, znaczy w ogóle ale poleżałem ze 20-30min co zdecydowanie zwiększyło moją mobilność.
Już w czasie rozbijania się spotkał nas b. miły akcent, mianowicie otrzymaliśmy po piweczku od przyszłego "sąsiada".
Rozbiwszy namioty i po zrobieniu konkretnego bałaganu z powodu mojego zamysłu przestawienia auta i gotowego grodzenia (co oczywiscie spotkało sie z konkretną irytacją ekipy).
Ale odrazu zwracam uwagę, jezeli macie otwarte pole namiotowe postawcie auto bokiem do wschodu słońca a namiot czy zadaszenie na zachodnią stronę. Nam zapewniało to cień do godziny 17 od 5tej rano.
Pogoda pod względem temperatury nie rozpieszczała, gorąco i sucho przez cały dzień.
Na szczeście bliżej festiwalu na wieczór nad okolicą przechodziły deszcze, czasami zahaczając o Przystanek skutecznie obniżając temperaturę na wieczór i noc dzięki czemu spało sie dość wygodnie.

Tu oczywiście należy wspomnieć o najważniejszym jak się okazało elemencie naszego wyposażenia: wojskowej składanej saperce. Nie dość ze była bardzo przydatna dla nas to jeszcze była głównym towarem eksportowym. Wychodząc czasem na parę min czasem na parę godzin zawsze wracała z różnymi "procentowymi" suwenirami.

Górka i widok na gł. scene pierwszego dnia pobytu
W oddali Robal 

Pole namiotowe


Widok na naszą Quechue 



Od środy zaczął sie woodstockowy rytuał:
- pobudka około 6-7mej rano bo w namiocie sauna
- kawa z moccatierki lub po prostu czarna parzona na kuchence gazowej
- wycieczka do Lidla, który na woodzie ma rozmiar sporego hipermarketu, po bułki z boczkiem, serek wiejski, jogurt i picie na cały dzień (czyli dużo)
- powrót do namiotu i zdychanie z gorąca do pierwszych ewentów

Tak każdego dnia rano, potem oczywiście ASP lub koncerty albo szeroko pojęta integracja z sąsiadami.

Trzeba zdecydowanie zaznaczyć ze relacje międzyludzkie na Woodstocku są najważniejszą obok koncertów cechą dla której trzeba sie tam chociaż raz wybrać.

Odnośnie koncertów, mój wyjazd na Przystanek był najsilniej umotywowany występem Volbeat-u.
Żałowałem że nie byłem na ich koncercie kiedy wcześniej byli w Polsce wiec dałem sie przekonać na woodstock.
Dość ważne miejsce w programie zajmowało 40lecie Budki Suflera jednak z całą sympatią dla tego zespołu, nie tego sie spodziewałem po koncercie otwarcia.
Byliśmy także na Acid Drinkers, grali materiał z płyt Flishdick i Flishdick Zwei czyli znane numery na metalowo plus goście. Kto nie zna, koniecznie musi posłuchać.
Ostatnim koncertem na którym byłem i o ktorym koniecznie muszę wspomnieć był BossHoss, rockowo-countrowy zespół z sekcją dentą i niesamowitą energią na scenie. Tu niestety wybrałem sie bez Oli, poniosła ją integracja :)
Koncert BossHoss-a uważam za jedno z najfajniejszych przeżyć mojego życia i na pewno najlepszy koncert na jakim byłem.

Co jest jeszcze wspaniałego na Woodstockowych koncertach, w tym roku na raz pod sceną było wiecej nia 500 000 osób, czasem nawet do miliona. Nigdzie indziej w Polsce nie da sie przeżyć czegoś takiego.

Woodstock to też i przede-wszystkim ludzie, oni tworzą ten festiwal i czynią go takim jaki jest.
A jacy to ludzie:














Zdecydowanie polecam wyjazd na Woodstock.
Nie wierzcie mitom i mitomanii, to naprawde wspaniałe miejsce i genialne wydarzenie.
Poznaliśmy masę ludzi z całej polski a nawet sporego kawałka świata.

Jak wszystko co dobre i to sie kiedyś skończyło.
Powrót zaczeliśmy w niedzielę około godz 11.

O tym opowiem w następnej części.
Jak wracaliśmy, nie spodziewanie wylądowaliśmy na przepięknym kąpielisku pod Kostrzyniem oraz o nocowaniu na trasie.

środa, 10 grudnia 2014

Woodstock 2014 - pojechaliśmy i wróciliśmy Cz1 - Jedziemy


W związku z notorycznym brakiem czasu nieco zaniedbałem pisanie naszych postępów w podróżach Robalem ale postaram sie to nadrobić.

Najważniejszą przygodą tego roku była wyprawa na Woodstock do Kostrzynia nad odrą.
Trasa łącznie liczyła 620km w jedną stronę a postronni przyjmowali zakłady czy w ogóle tam dojedziemy naszym sprzętem.

Przygotowanie do wyprawy jak i pobytu rozpoczeliśmy kilka tygodni przed samym wyjazdem.
Oprócz podstawowego przygotowania auta czyli oleje i płyny w sumie nie trzeba było robić nic więcej.
Dość poważny remont silnika został wykonany nieco wcześniej.
Pozostało mocno napompować koła, zatankować do pełna i ruszać.

Z wyposażenia wyprawowego zabraliśmy:
- namiot Quechua Family Aparenz 4.1 - duzy i wysoki namiot z ogromnym zapasem miejsca jak na 2 osoby
- namiot ogrodowy jako gwarancje cienia
- kuchenkę na kartusze wkręcane Kovea Hiker
- garczki do kuchenki
- mocatierkę
- ręcznik szybkoschnący
- i dużo innych gratów.

Na wszelki wypadek zaopatrzyłem sie w zestaw racji żywnościowych z Arpolu a do przekąszania suszona wołowina Beaf Jerky.

Zapasy były konieczne gdyż planowaliśmy dotrzeć na pole namiotowe około poniedziałku a sklepy rozpoczynają działanie na terenie festiwalu dopiero w środę.
Warto o to zadbać bo oprócz picia wypada coś zjeść raz na jakiś czas.

Robal był nie tylko naszym transportem na festiwal ale także bagażówką dla naszych znajomych jadących pociągiem. Najcięższe graty trafiały na tył auta aby "pociągowicze" mogli bardziej bezstresowo dostać sie na Woodstock.

Po tym nieco przydługim wstępie: Wyruszamy
W trasę oprócz mnie i Oli jechali nasi bliscy znajomi Kasia i Adrian.

Zapakowaliśmy się w niedziele rano, następnie udaliśmy sie na solidny obiad do "Bufetu"
Jedynej knajpy w Radomiu gdzie za 15zł można jeść do oporu i to naprawdę smacznie.

Napchani w "opór" zahaczyliśmy jeszcze o zapas gazu na trasę i wyruszyliśmy.

Jak już wcześniej wspominałem trasa liczyła około 620km i mieliśmy nadzieję pokonać ją bez przerwy na sen w około 9 godzin mając tylko mnie za kierowcę (jak sie później okazało nie do końca tylko ja prowadziłem). Ola uzbrojona w mapę i atlas drogowy dzielnie prowadziła nas całą drogę.
Znając możliwość auta, przelotowa 70-80 km/h, zdecydowaliśmy jechać bocznymi drogami które nieco skracają trasę i mimo gorszej nawierzchni pozwalają bezpiecznie utrzymać zadaną prędkość przelotową.
Nie byliśmy caly czas wyprzedani przez Tiry jakby to wyglądało na drogach szybkiego ruchu.

Trasa przebiegała spokojnie i bez przygód, głównie nocą gdyż lubię tak jeździć w trasy.
Najciekawsze widoki mieliśmy dopiero godzinę przed Kostrzyniem, po wjechaniu na teren parku narodowego. Piękne krajobrazy oraz dzikich zwierząt które na szczeście postanowiły zostać przy drodze a nie przez nią przebiegać.

Na pole namiotowe dotarliśmy o 5:45 rano po 9h i 20min jazdy, mając średnie spalanie 16l/100km LPG

O naszym pobycie i powrocie w następnych częściach



niedziela, 6 kwietnia 2014

Bojowy test tirfora, trapów i naszej kondycji.

Zgodnie z planem postanowiliśmy dzisiaj pojeździć po torze 4x4 na koniówce.

Auto jeszcze nie do końca przygotowane ale doświadczenie trzeba jednak zdobywać a w myśl stwierdzenia  pilotki: im mniej przygotowane auto tym na prostszych przeszkodach sie wykładamy,skąd łatwiej jest sie jednak wydostać.
Kiedy znudziła nas jazda po torze postanowiliśmy pozwiedzać okolicę i udaliśmy się wzdłuż lasu równolegle do trasy E7.

Kończąc już zwiedzanie postanowiliśmy wracając tą samą drogą spróbować przekroczyć małe, nie groźnie wyglądające błotko.




Auto siedziało dość poważnie a my  popełniając błąd za błędem kopaliśmy coraz bliżej jądra ziemi.
Koniec końców auto siadło na mostach i na podłodze.



 


 

Wyjazd na samych trapach okazał sie nie możliwy wiec w ruch poszedł nowy nabytek: tirfor, o sile maksymalnego wyciągu 3200kg i z indeksem wytrzymałości razy 10.
Lina stalowa 12mm okolo 10-12m dawała  poczucie bezpieczeństwa przy mozolnym ciąganiu Robala.
Mimo to na linie leżała kurtka, jednak wypada dbać o wlasne bezpieczeństwo.





Popełniając dalsze błędy wylądowałem jeszcze głębiej w błocie które zaczynało juz przypominać gliniastą melasę niedającą jakiejkolwiek przyczepności na AT-kach.

Najtrafniejszą decyzją okazało sie przepięcie tirfora do przodu auta, mimo iż do przeciągniecia bylo ponad 3-4m, wiedzieliśmy że wyprowadzi nas to na twardy grunt.













Po dwukrotnym przepinaniu liny udało sie ubłoconego robala wyciągnąć.
Łącznie zabawa trwała ponad 2h i kosztowała wiele kalorii.
Siłownie można sobie darować :)
Po takiej zabawie zakwasy ale i niezwykła satysfakcja gwarantowane.



uchachany pilot


 

 


Smak zabawy tylko nieco psuje incydent z quadowcami którzy jadąc w 7miu spokojnie mogli nam pomódz mimo to zatrzymali sie, pośmiali i pojechali dalej.

Podsumowując, był to bardzo udany wypad a zakup tirfora w cenie 280zł byl najlepszą jak do tej pory inwestycją w szpej.

Tirfor i trapy powinny być na stałym wyposażeniu każdej  nawet niedzielnej terenówki.

Pozdrawiam
Edwin

PS.
Na fotkach można już zobaczyć jak prezentuje sie robal z odnowionym po zimowej stłuczce kangurem i bez bulwar-brzydkich-progów.

piątek, 4 kwietnia 2014

Tanie trapy w Robalu czyli proste DIY

Kilka ostatnich wyjazdów w teren jasno dało nam do zrozumienia ze jednym z najpilniejszych zakupów będą trapy. Wygrzebanie się z piachu czy szczeliny wygrzebanej kołami zawsze wymagało podkładanie czegoś pod koła, czy to starej, zniszczonej, ławki z pnia czy sciąganie gałęzi z lasu.

Zakup profesjonalnych trapów to wydatek rzędu 800-1500zł, jako że nie planujemy używać ich do budowy mostów, postanowiłem poszukać tańszego rozwiązania.

Na próbę zakupiłem stalowy podest do rusztowania warszawskiego za zawrotną kwotę 120zł.
Podest jako taki ma circa 140cm dł i ni grzyba nie mieści po ludzku się do auta, tak wiec został on przecięty na pół tworząc dwa około 60cm odcinki.



Podest w całości waży 17kg tak więc nie jest szczególnie ciężki a po przecięciu, połówki spokojnie dają się wozić w poprzek bagażnika Pajero.

Największą niewiadomą była wytrzymałość najazdów.
Podest jako taki ma utrzymać ciężar około 400kg i to dość szeroko rozłożony, pajero za to waży cirka dwie tony plus graty.


Aby sprawdzić czy coś z tego będzie położyłem trapy na dwóch pieńkach jak na powyższym obrazku.
Przebieg próby zarejestrowaliśmy na (nieco zabawnym) filmie który to jest poniżej:




Przy okazji weekendu pohulaliśmy też po lasach domaniowa po czym to autko prezentowało sie następująco:  :]


Na wyposażenie Robala trafił też tirfor 3200kg ze stalową liną 12mm którego test już niedługo.
W najbliższym też czasie do auta wróci też kangur i pojawią się opony MT o dość słusznym rozmiarze 31x10,5r15 oraz znikną szpetne bulwarowe progi.

 W  niedzielę wypad na tor 4x4 gdzie próbować będziemy tirfora i trapy w warunkach bojowych.
Relacja z niego z pewnością pojawi sie na łamach tego bloga.

Zapraszam do czytania i komentowania.